wtorek, 30 marca 2010

kot archiwalny

Odgrzebane słowa pewnej zaskakującej dwudziestolatki:

Potrzebuję za przewodnika mojej drogi Dziecka. Może Małego Chłopca... który by mi pokazał zagubione miejsca. Szczególnie wtedy, gdy dorośnie moja dorosłość. Potrzebuję Go, żeby mi przypominał, że życie wcale nie jest kompromisem między rzeczywistością a marzeniami. Żeby czasem w pochmurne dni uśmiechnął się za nie do ukrytego słońca. Żebyśmy mogli razem uwielbiać czekoladę, kochać zwierzęta, bawić się na powietrzu i śpiewać... Potrzebuję Go, by uczył mnie mówić "Nie rozumiem" i szukać prostych rozwiązań dla wielkich spraw. By mnie mocno trzymał za rękę i wywoływał sny o dniach, kiedy największymi problemami były Wielkie Dziecięce Kłopoty.
Potrzebuję Dziecka na swojej drodze. Dziecka zasłuchanego w magię i ściskającego w rączce czarodziejską kulkę. Dziecka,które chciałoby zamieszkać we mnie na zawsze.
13-14.02.2000 r.

Wracając do siebie, czasami mam wrażenie, że to zupełnie ktoś inny. Innym razem zadziwia mnie wrażenie zatrzymania się myśli. Czy rozważanie wciąż na nowo tych samych dylematów to oznaka dojrzewania, zastoju, czy uwstecznienia? Jeszcze parę takich myśli - zaskakująco bliskich mnie obecnej - czeka gdzieś na kartkach poupychanych w stare kalendarze, sztambuchy, zeszyty. Od czasu do czasu będą wracać. Chcą wracać, wyłaniają się nagle, jak przypadkowe znaleziska archeologów...

piątek, 26 marca 2010

jakaś niemożliwa ta wiosna...

Znów trochę banału co lirykę udaje, ale nie chce toto siedzieć cicho w kocim łbie, tylko się do słońca pcha, jak wszystko zresztą ostatnio. Ja też. Przy tym, co aktualnie funduje przyroda - trudno o lirykę, ckliwość sama przychodzi...

***
zwilżone lekko w zimowym skwarze
promienie gwiazdy - jeszcze ciemne,
jeszcze zbliżone do przedświtu,
jeszcze niepewne

naznacza się niewdzięcznym gestem
grzech - wczesnym deszczem skołowany
horyzont - ciągle bez odniesień
leży odłogiem i leżeć będzie

a ziemia z niebem - trójkąt bez wierzchołka
soki zielone - jeszcze nie krwawią,
jeszcze przymarzną do zeschłych liści,
jeszcze zostaną

ziewając, wstanie jednak z pierza
skrzypiące łoże wnet opuści,
jeszcze niepewna, może nie teraz
ale z kwitnieniem nadejść musi

niedziela, 14 marca 2010

state of emergency...

Od czasu do czasu napada mnie taka nagła potrzeba zrozumienia, nagłe pragnienie nadania sensu wszystkiemu. Ten stan wiąże się niestety z kompletnym zaćmieniem umysłu i chorobliwą wręcz niemożnością myślenia przyczynowo - skutkowego. Efekt - wtedy, gdy najbardziej potrzebuję zrozumień, nie jestem w stanie zrozumieć zupełnie nic. I wtedy rodzą się we mnie bezładne słowa. Naiwnie wierzę, że kiedyś odkryją one swój tajny przekaz i objawią mi prawdę. Bezczelnie sądzę, że mają one jednak jakiś sens, za wcześnie jednak, by ujrzał on światło dzienne. Z całego serca liczę na to, że kiedyś po prostu je zrozumiem...

***
zachłanny i skryty w pokorze
odsłoni swoją miękką głowę
by z sennych strun dotknięcia
samotnej siły zaczerpnąć

przystanie skrajem dłoni
na bladym brzmieniu światła

dotknie go
niewyraźna
smutna
i zachłyśnięta

nic nie przepuści próchna duszy
pomiędzy duszny bezmiar strachu


EROTYK
upoić się żarzącym brzegiem trwogi
spłynąwszy w górę jak spokojny sokół
musnąć zaledwie granic bezwstydu
skórą spijając krople potu i sadzy
dymiący dotyk wlać do wnętrza
smoliste brzemię przyjąć w siebie

stojąc niewinnie nic nie znaczyć
upadać z triumfem będąc cieniem


UCZTA
gnij
rozpadaj się w lepkości
dostąp
smaku grzesznej śliny

możesz zmiażdżyć gęstość dłoni
rozpuścić spróbuj wrzące żyły

gotuj swój mózg
rozbieraj do kości

nim rozpacz pozwoli się nasycić

piątek, 12 marca 2010

wstyd

jak tu się własnych słów nie lękać?
jak tu śmiałością kartki kalać bezczelnie?
jak własnych myśli nie powstrzymywać cicho,
kiedy stanę wobec tego:

Początek poezji Rafał Wojaczek

Błędna przełęcz pomiędzy piersiami Atlantydy
Lub inny lecz trakt zawsze nie z mojego snu -
O, początek poezji swoimi chodzi drogami!

Wiem jeszcze więcej: oto, aby móc się bawić
Tym, iż nawet iskrzenia elektrycznych stóp
Nie słyszę, kierpce nosie splecione z włókien ciszy.

Oraz dłonie umyślnie wcisnął w rękawiczki,
Tak by odcisków palców nie węszył mój głód,
Choć na zewnętrznej stronie snu mogłyby być -

No bo czy z nie mógł dotknąć: potknąć się o kłącze
Żądzy, które niekiedy aż poza sen wyrasta?
Mniemam także, iż chłodny hełm ma na głowie, gdyż

Nie podpala mu włosów nawet rozpędzony
Promień jasnowidzenia. Dziewczęca wdzięczna maska -
Tak oto drogi chłopiec ze snu i ze mnie drwi.

Lecz wiem: poza tym nagi jest jak szczera róża
i gdybym był kobietą dawano miałbym w ustach.




Błyskawica Rafał Wojaczek
1.
Wierszem rosnę do Ciebie, która o mnie nie wiesz.
Ale ja wiem o Tobie, to znaczy, żeś jest.
Tak bardzo pojednana ze swoim istnieniem,
Że nieśmiertelna: tylko z wahań żyje śmierć.
2.
Wierszem rosnę do Ciebie która jesteś w niebie
Wyższym niż to pastwisko, gdzie się pasie ptak
Mojego wzroku; dokąd nie dosięga akt
Strzelisty samogwałtu i jasnowidzenie.
3.
Wierszem rosnę do Ciebie, której nie zna nikt
Z żyjących i ,umarłych. Ja też jeszcze nie znam.
Lecz wiersz rośnie na oślep coraz wyżej, mit
Rozjaśnia nieskończona błyskawica serca.


albo...

*** Krzysztof Kamil Baczyński
Papier wezbrał, a dłoń jak odcięta
białym ptakiem biegła po nim sama,
aż stanęła; wtedy z czaszki zmiętej
ziała otchłań otwarta jak rana.
Wtedy stał znad stołu i na barki
ciemność spadła, a on nieprzytomny
poczuł skrzydeł łopot u wargi,
zaczajony ogrom - u brwi ogromnych.
Stanął w oknie: o krok las przystanął,
wśród powietrza napiętego burzą
nieruchomy, pełen lwów, tytanów
i upiorów, które oczy mrużą.
Cały w grozie, rozpłaszczony lękiem,
człowiek drżał, do czoła podniósł rękę
i zawołał w las, co stojąc groził:
"Kim ty jesteś, który mówisz ze mnie?"
a już pękał bór tysiącem nożyc
i pioruny biły w ciemność - ciemne.
dn. 9. XII 41 r.


Czyż jest ktoś, kto mówi ze mnie?...

poniedziałek, 8 marca 2010

szuflada

Szuflada okazała się być bogatsza, niż zakurzone kąty... Skrawki, które ujrzały światło dzienne:

HAIKU
dziwny cichy brzęk
to noc przyszywa gwiazdy
ciszą do nieba

***
księżyc ściśnięty w trzewiach chmur
nocą zawsze wychodzą w ciemność
wilki
rozmawiają z sowami

***
oddycham formą
połykam przestrzeń
która nie mieści się nigdzie
wypełniam się kształtem
tym samym
który mną się zapełnił

***
upadłam
cisza stratowała mnie
swym miękkim ciałem
zostawiając pył
wpijających się w nozdrza
oddechów

małe ziarenka
otoczyły pustynię

***
drewniana suknia
mojej starej szafy
skrzypiąca
jawnymi mymi sekretami
unoszonymi co dzień na bladej skórze

prawdę najczystszą
mówi cień
który rzuca
który rzucam

i zrzucam co wieczór

***
odpada życie od świata
albo świat od życia
kawałek po kawałeczku
i chodzę tak w kółko
czekając
aż się rozpadnie zupełnie
odsłoni wszystkie tajemne najgłębie


prochem jesteś
bo się w proch obrócisz

HAIKU
zbyt często prana
zestarzała się prawda
zamknięte wieko

HAIKU
rysuje się cień
na bladej sennej ścianie
tam kładę głowę

H
to jest wiatr cichy
co me serce otwiera
przemknę się w spokój

H
nie będę klaskać
gdy śpiewają sowie dni
bo oto ciemność

H
i tak dalej trwa
niekończący się czas
nigdy mi go dość

H
rozprysnął się świat
kropla czystego śmiechu
upadła na szkło

sobota, 6 marca 2010

wymiecione z kątów

***
z głową pełną księżyca
świecę obcym blaskiem
odbijam Myśli i Słowa
przegrywam walkowerem

rękami pustymi od grzechów
przebijam się do dna
zabieram baśnie Smokom
oszustwem pokonana

przebieram palcami
po blacie cudzej Chwały
to co innych napawa
przytłacza mnie i tłamsi



***
pół dnia spędzam
na nie swoich marzeniach

pół nocy przesypiam
w podkradanych snach

pół życia przeżywam
pożyczonym szczęściem

pół głowy wypełnia
wybłagany skarb


***
gwiazdy
zaszczute i same
w tłumie

boleśnie dotknięte
głupimi marzeniami
wykorzystane
przez pazernych gapiów
spadają
bestialsko torturowane
życzeniami

mamy prawo
tylko do ich cieni
a bierzemy ich blask
bez skrupułów

***
rozsądku
wierności
oddania
sumienności
poświęceń
rozgrzeszeń
szczęścia
satysfakcji

nie obiecywałam
a zobowiązania ciążą
trzeba, cholera, spłacać te długi

***
MOLO (dla M. - Optymisty)
trzeszczy
chwieje się
pęka

uszy zalane kipielą
płaszcz chmur nie chroni ramion
żyłki deszczu zaciśnięte wokół oczu
płuca zmiażdżone wiatrem
brak oparcia dla dłoni
i stopy grzęznące w powietrzu

a Ty stoisz
na skraju mola
cierpliwie czekając na słońce


PS. Grafomania okropna czaiła się w tych kątach. Trzeba ją było wymieść. Oczyszczona atmosfera może przyniesie poprawę. Czego Wam i sobie przed snem i po nim życzę.

poniedziałek, 1 marca 2010

digital roses

Ach... tyle inspiracji dziś fruwało wokół mnie. Teraz szamocą się jak kosmate ćmy i łaskoczą wnętrze głowy. Język, uszy i oczy jeszcze nie potrafią ich ogarnąć. Nie da się uporządkować nieogarnionego. Więc pozostanę dziś z łaskotaniem.
Świat wokół poukładał się dzisiaj w wykrzyknik, chciało mi się uśmiechać nawet do kałuż i tramwajów. Moja depresyjna ja nie poznała się w lustrze i (o bogowie!) dała sobie zrobić zdjęcie, z którego jest zadowolona :)
Ze wszystkich rzeczy najbardziej niezwykłe są te najzwyklejsze. Miłe towarzystwo przy kawie i pytanie, trafiające w środek serca. Smaczny obiad i widok Przyjaciela. Proste słowa i nagłe olśnienia.
A na deser tego pochmurnego dnia pełnego słońca - koncert. Nowe ćmy z niego - całe chmary, jak płaszcz siedzą mi jeszcze na ramionach, fruwają po pokoju i przyciskają palce do klawiszy. Ołówek czeka w pogotowiu, ale jeszcze nie ogarniam, nie trzeba mi teraz ogarniać. Trzeba mi trwać...