poniedziałek, 1 listopada 2010

czasami nocą...

wydobywasz mnie
z ciemności
leżę
zalana poświatą twoich dłoni

lasery oczu
przesuwają się ukradkiem
po mroku skóry
diody opuszków
jarzą się w ciemnościach

oddaję
cieniste zakamarki ciała
byś je oświetlał
jeden po drugim
pocałunkami

przekręcasz lekko żarówki piersi
by zajaśniały
różowym mlecznym światłem

zapalasz oddechem
promienie włosów
i płomyki włosków

poruszasz tchnieniem ogniki
do wspólnego tańca

fotony dreszczy
iskierki rozkoszy
przeskakują
na drucikach skóry

przeszywasz mnie blaskiem
wchodzisz nagłym promieniem

płonę

niedziela, 26 września 2010

z J. dialog drugi - nad herbatą...

tak... spotkanie stóp i łydek..
gdy reszta świata jeszcze nad powierzchnią stołu rozmawia o czymś istotnym
a tu... niżej... zaczyna się ciepła gra... o panowanie

ach, te stopy, co wspinają się
po ciepłych ścianach nóg...


a nad stołem spuszczone rzęsy
raz po raz podnoszone
niby przypadkiem

i palce...
które
niby przypadkiem sięgają
po ten sam talerzyk
czy ciastko...

i cofają przestraszone
w lęku przed zdradą
nie... to nie lęk...
to nadmiar elektryczności...
która strzela iskierkami
i razi palce gdy suną za blisko siebie...
to ta ostrożność...
ale i zabawny lęk przed wyładowaniem...


i język
co z tych palców
delikatnie ściąga
plamkę czekolady -
zastępczej słodyczy
i wargi co zjadają okruszki...
i policzki, które ocierają się o wnętrze dłoni...

usta, które układają się
w ten specyficzny sposób
niby jeszcze mówią
a już trochę całują
powietrze

i uszy... które słyszą te szelesty skóry
a oczekują na więcej...
które czekają w niecierpliwej kolejce
a wiedzą, że chwila jeszcze nie nadeszła


i cienie wieczoru
co nagle zaczyna panować nad światem
i ciche mruczenie czajnika...
co chciałby jeszcze wody

i dylemat wstawania
od stołu
bo trzeba by stopy porzucić
i te mile do kuchenki odmierzyć
i czajnik napełnić
i czekać
aż wrzeć zacznie...
i dylemat powrotu do stołu
gdy nie wiadomo co ma być
znane a co ma się zacząć znów przypadkiem
niby przypadkiem...
stopy odnajdują się niemal natychmiast...
a Ty z kuchni wracasz bez bielizny...
czuję Twoje ciepło...


wypieki
na twarzy i szyi
udaję, że to od herbaty
tak płonę...
i odpinasz guzik...
koszuli
by piersi dostały powiew świeżego powietrza...
ciepło miłą falą płynie od czubka głowy
do paluszków stóp...
i z powrotem...


wachluję się dłonią
odgarniając włosy
delikatnie dmucham
chłodząc twarz
a wszystko to
przynosi
jeszcze większe ciepło
gdy kątem oka
łapię Twój wzrok
tak... patrzę jak się Twoje piersi unoszą...
ich delikatne owale toczą się prawie po stole...
palce muskają granicę ubrania... i lekko ją przesuwają
dalej i dalej
ale milimetrowymi skokami...

i już chciałyby drugich palców
by przesuwanie przyspieszyć
by szybciej odchylał się brzeg koszuli
by tę granicę
wzrok i dotyk
przekroczył

pozwól mi ochłodzić te piersi
chciałbym powiedzieć ale...
herbata...
czai się jeszcze w filiżankach...

we wrzącym powietrzu
w parze nad napojem
w dzwonieniu łyżeczki
w stukaniu spodeczka
słyszę i czuję
wszystkie niewypowiedziane szepty
wdychane w filiżankę
zamiast wprost do ucha...

i nagle powietrze się tak zagęszcza, że musimy oddychać jednym oddechem
czerpanym nawzajem z ust
bo nie wiemy jak nagle
przekroczyliśmy wszelkie granice
że i nagle usta zatopiły się w sobie z wzajemnością
i dłonie delikatnie odpinają guziki ubrania...

pękają nie bronione granice

ciało aż śpiewa z radości...

tańczysz
pod moim cichym dotykiem
i krzyczysz...
że tak...
że już...
że wreszcie...

i tańczymy..
w połowie ubrani
w pełni szczęśliwi...
nadzy... otwarci... zadowoleni...

nadstawiasz ucha na szepty...
dostajesz dużą porcję

nastawiasz pierś
dostajesz wiele...

dłonie rozpuszczasz po mnie
po sobie
po wspólnym
biegają jak oszalałe
wymieniając uśmiechy!

kara... ;)

Zrugał mnie wczoraj kolega DziKoń, że bloga zapuściłam... Wprawdzie owo zapuszczenie odpokutowałam ostatnio dwoma świeżymi postami, ale i tak się winna czuję, więc postanowiłam sobie sama karę zadać i napisać sto razy "Nie będę zaniedbywać mojego bloga", :P co niniejszym czynię... uwaga...
Nie będę zaniedbywać mojego bloga
Nie będę zaniedbywać mojego bloga
Nie będę zaniedbywać mojego bloga
Nie będę zaniedbywać mojego bloga
Nie będę zaniedbywać mojego bloga
Nie będę zaniedbywać mojego bloga
Nie będę zaniedbywać mojego bloga
Nie będę zaniedbywać mojego bloga
Nie będę zaniedbywać mojego bloga
Nie będę zaniedbywać mojego bloga
Nie będę zaniedbywać mojego bloga
Nie będę zaniedbywać mojego bloga
Nie będę zaniedbywać mojego bloga
Nie będę zaniedbywać mojego bloga
Nie będę zaniedbywać mojego bloga
Nie będę zaniedbywać mojego bloga
Nie będę zaniedbywać mojego bloga
Nie będę zaniedbywać mojego bloga
Nie będę zaniedbywać mojego bloga
Nie będę zaniedbywać mojego bloga
Nie będę zaniedbywać mojego bloga
Nie będę zaniedbywać mojego bloga
Nie będę zaniedbywać mojego bloga
Nie będę zaniedbywać mojego bloga
Nie będę zaniedbywać mojego bloga
Nie będę zaniedbywać mojego bloga
Nie będę zaniedbywać mojego bloga
Nie będę zaniedbywać mojego bloga
Nie będę zaniedbywać mojego bloga
Nie będę zaniedbywać mojego bloga
Nie będę zaniedbywać mojego bloga
Nie będę zaniedbywać mojego bloga
Nie będę zaniedbywać mojego bloga
Nie będę zaniedbywać mojego bloga
Nie będę zaniedbywać mojego bloga
Nie będę zaniedbywać mojego bloga
Nie będę zaniedbywać mojego bloga
Nie będę zaniedbywać mojego bloga
Nie będę zaniedbywać mojego bloga
Nie będę zaniedbywać mojego bloga
Nie będę zaniedbywać mojego bloga
Nie będę zaniedbywać mojego bloga
Nie będę zaniedbywać mojego bloga
Nie będę zaniedbywać mojego bloga
Nie będę zaniedbywać mojego bloga
Nie będę zaniedbywać mojego bloga
Nie będę zaniedbywać mojego bloga
Nie będę zaniedbywać mojego bloga
Nie będę zaniedbywać mojego bloga
Nie będę zaniedbywać mojego bloga

A jeśli nadal będę zaniedbywać niniejszego bloga, zobowiązuję Wyżej Wymienionego i pozostałych nielicznych Czytaczy do kopnięcia mnie w tyłek i zmuszenia napisania tego samego ręcznie - wtedy na pewno mi się odechce lenistwa :PP

niedziela, 12 września 2010

dialogi z J.

pogoda dla wędrowca

dwie, trzy i więcej wędrówek po jednym ciele?
ciężka próba rozkoszy dla mapy...

ale jakże potrzebna... tylko mapa dokładnie odmierzona
palcami daje prawdziwy obraz wrażliwości...
i zaokrągleń...
palce... wędrują wzdłuż Twoich ramion...
skąd ta elektryczność??


może nadchodzi burza
wędrowiec powinien być gotowy
na każdą pogodę...

liczę na wszelkie anomalie pogodowe...

a jeśli spadnie śnieg
i skóra stanie się biała
i zimna?

a jeśli będziesz biała i śniegiem przyprószona to ja
odgarnę ten śnieg ciepłym oddechem...
i ogrzeję skórę dotykiem lekkim
ożywi się... ciało... obudzi... poruszy...
i krew zacznie krążyć jak nigdy dotąd
po nieznanych ścieżkach mocy


a jeśli przyjdzie susza
i spęka wargi
i odessie soki ze skóry
i z wnętrza?

to ja będę wściekłą burzą
i rozbiję wszelkie tamy...
wedrę się na suchy ląd i regularnym falowaniem
zaleję całą pustynię skóry
nie ostanie się nawet najmniejsza sucha wyspa skóry
w zalewie czułości....


a jeśli poszarzeję jesiennie
smutkiem i melancholią
kreśląc cienie pod oczami
i ciągle będzie padać
z tych oczu
i mokro będzie wszędzie
i mglisto?

wówczas przyniosę astry
kwiaty jesieni
które wilgocią oczy nakarmisz
a ja z liści wielobarwnych
przygotuję posłanie dla miłości..
uśmiechnie się jesień


a jeśli zerwie się wicher
podnosząc w górę wszystko
wciskając w oczy piach i liście
jeśli będzie chciał rwać z korzeniami
ręce
stopy
i włosy?

och... wstanę...
i jednym gestem uciszę ten wiatr niepokoju...
przetrę oczy pocałunkiem
i lampę zapalę słonecznika...
nad pestkami skubiąc
opowiemy sobie
różne historie
a potem zaśniemy spokojni
przytuleni


a kiedy zaświeci słońce
złocąc na trawie krople rosy
i ciepły powiew spłynie
z góry

odpoczniesz
po długiej i znojnej wędrówce
wtuliwszy się w moje włosy
śpiącej na polanie

przytuleni do siebie
będziemy mrużyć oczy
przed łaskoczącym promieniem...
odwal się słoneczko... powiesz...
jeszcze śpimy
szczęśliwi oboje...

sobota, 11 września 2010

dzielenie słowami

naga dla J.

rozpięte guziki codzienności
błyskawiczny zamek porannej kawy w kuchni
rajstopy miejskiego autobusu
zsunięte z nóg
pantofle biurowej wykładziny rozrzucone na boki
monitory okularów
biżuteria z kluczy od mieszkania

już prawie wszystko zdjęte
rękawiczki zakupów
i płaszcz kolejki na poczcie
jeszcze ostatnie haftki kolacji przy staniku
dwa...trzy ruchy
by stanąć naga
rozebrana z dnia
gotowa do przymiarki nocy

wtorek, 25 maja 2010

powrót...

wchodząc do bramy - brudnej, cuchnącej moczem i piwem z rozbitej butelki - usłyszałam ciszę...przejrzystą, nieskazitelną i czystą... była jak szmer strumienia w ciemnym lesie
potem skrzypnęły schody i zabrzęczały klucze, zapaliłam światło - to było molo o wschodzie słońca
w moim pokoju: długa litania ciepłych słów
sztuczne słoneczko
i ciepłe kolory u D.
- to wszystko to są wakacje u Dziadków, wśród pszczół i czereśni

a teraz dzień przed oczyma, choć wieczór już zapadł - to mocny i szczery uścisk przyjaznych ramion

Najniezwyklejsze rzeczy zdarzają się w najzwyklejszych dniach

... z wdzięcznością

czwartek, 13 maja 2010

Mag

Dzisiaj garść słów z aktualnej lektury. Lektury, która od kilku dni przejmuje mnie do głębi. Początkowo mozolna i odstręczająca, ale kilka zdań w międzyczasie zmusiło, by czytać dalej. I teraz właśnie te kilka zdań.
John Fowles Mag

Nie byłem cynikiem z natury, stałem się nim z potrzeby buntu. Udało mi się uciec od tego, czego nienawidziłem, ale nie odnalazłem jeszcze tego, co mógłbym kochać, udawałem więc przed samym sobą, że nic nie jest godne miłości. *Nicholas*

W naszych czasach nie odczuwa się strachu przed seksem, lecz przed miłością. *Nicholas*

Wiem, jak to jest, kiedy ktoś odjeżdża. Tydzień piekła, potem przez tydzień przykro, potem zaczyna się zapominać, potem wydaje się, że to się nigdy nie zdarzyło, że zdarzyło się komuś innemu i człowiek wzrusza ramionami. I mówi sobie, takie jest życie, tak to już musi być. Mówi same głupie rzeczy. Jakby czegoś na zawsze nie utracił. *Alison*

Wahałem się - ale czyż moralnym obowiazkiempoety, nie mówiąc już o cyniku, nie jest niemoralność? *Nicholas*

Rozejrzałem się jeszcze raz: - Zazdroszczę panu.
- A ja panu. Ma pan jedyną rzecz, która się liczy. Ma pan jeszcze wszystko przed sobą. *Conchis*

Wymierają nie tylko gatunki zwierząt, wymierają także całe gatunki uczuć. *Conchis*

Nie miałem żadnego planu, a raczej miałem ich sto, co jest znacznie gorsze. *Conchis*

Sprawił pan, że słowa wydają się zbędne. *Nicholas*

I tu dalsze słowa również są zbędne. Chyba, że powrót do słów z "Maga". Zmierzam do źródła powieści, więc jeszcze z tych słów zaczerpnę i jeszcze się tu pojawią...

wtorek, 4 maja 2010

wiekopomna chwila ;P

W życiu każdego bloga nadchodzi taki dzień (lub noc ewentualnie), gdy padają sakramentalne słowa dawno mnie tu nie było.... Kot i jego blog naiwnie wierzyli, że ich to nie spotka. Niestety, stało się. Wysuszone gardło i zamknięta kocia głowa doprowadziły do tego, że słowa takie paść powinny. Można by oczywiście sprawę pominąć milczeniem i udawać, że nic się nie stało, że pojęcie "dawno" zupełnie nas jeszcze nie dotyczy. Niestety, byłoby to kłamstwem wierutnym i oszustwem, więc darujemy sobie kłamstwa.
Najgorsze jednak to, że właściwie nadal nic wartego zapisania, w zamkniętej głowie się nie pojawiło, a może przez wyschnięte gardło przejść nie chce. Tak czy siak pozostało nam czekać do następnego "dawno"...

niedziela, 11 kwietnia 2010

...

to taki czas, kiedy nie wiadomo, co powiedzieć...
... dlatego wolałabym, żeby ludzie naprawdę nie mówili... dla niektórych lepiej, jeśli milczą...

czwartek, 8 kwietnia 2010

psychotropy...

...wprawdzie najłagodniejsze, ale jednak... nie wytrzymałam i wczoraj Dżo-Dżi wypisała mi receptę (dobrze mieć znajomego psychiatrę...) na antydepresanty...
małe owalne pigułki dołączyły do codziennej garstki...
na razie nic się nie zmieniło...
czekam na przypływ serotoniny...

piątek, 2 kwietnia 2010

Stałem tak długo, że zdenerwował mnie własny brak decyzji i nakazałem sobie odwrót...

John Fowles "Mag"

Kiedy brak decyzji, pozostaje tylko odwrót. A to też decyzja...

wtorek, 30 marca 2010

kot archiwalny

Odgrzebane słowa pewnej zaskakującej dwudziestolatki:

Potrzebuję za przewodnika mojej drogi Dziecka. Może Małego Chłopca... który by mi pokazał zagubione miejsca. Szczególnie wtedy, gdy dorośnie moja dorosłość. Potrzebuję Go, żeby mi przypominał, że życie wcale nie jest kompromisem między rzeczywistością a marzeniami. Żeby czasem w pochmurne dni uśmiechnął się za nie do ukrytego słońca. Żebyśmy mogli razem uwielbiać czekoladę, kochać zwierzęta, bawić się na powietrzu i śpiewać... Potrzebuję Go, by uczył mnie mówić "Nie rozumiem" i szukać prostych rozwiązań dla wielkich spraw. By mnie mocno trzymał za rękę i wywoływał sny o dniach, kiedy największymi problemami były Wielkie Dziecięce Kłopoty.
Potrzebuję Dziecka na swojej drodze. Dziecka zasłuchanego w magię i ściskającego w rączce czarodziejską kulkę. Dziecka,które chciałoby zamieszkać we mnie na zawsze.
13-14.02.2000 r.

Wracając do siebie, czasami mam wrażenie, że to zupełnie ktoś inny. Innym razem zadziwia mnie wrażenie zatrzymania się myśli. Czy rozważanie wciąż na nowo tych samych dylematów to oznaka dojrzewania, zastoju, czy uwstecznienia? Jeszcze parę takich myśli - zaskakująco bliskich mnie obecnej - czeka gdzieś na kartkach poupychanych w stare kalendarze, sztambuchy, zeszyty. Od czasu do czasu będą wracać. Chcą wracać, wyłaniają się nagle, jak przypadkowe znaleziska archeologów...

piątek, 26 marca 2010

jakaś niemożliwa ta wiosna...

Znów trochę banału co lirykę udaje, ale nie chce toto siedzieć cicho w kocim łbie, tylko się do słońca pcha, jak wszystko zresztą ostatnio. Ja też. Przy tym, co aktualnie funduje przyroda - trudno o lirykę, ckliwość sama przychodzi...

***
zwilżone lekko w zimowym skwarze
promienie gwiazdy - jeszcze ciemne,
jeszcze zbliżone do przedświtu,
jeszcze niepewne

naznacza się niewdzięcznym gestem
grzech - wczesnym deszczem skołowany
horyzont - ciągle bez odniesień
leży odłogiem i leżeć będzie

a ziemia z niebem - trójkąt bez wierzchołka
soki zielone - jeszcze nie krwawią,
jeszcze przymarzną do zeschłych liści,
jeszcze zostaną

ziewając, wstanie jednak z pierza
skrzypiące łoże wnet opuści,
jeszcze niepewna, może nie teraz
ale z kwitnieniem nadejść musi

niedziela, 14 marca 2010

state of emergency...

Od czasu do czasu napada mnie taka nagła potrzeba zrozumienia, nagłe pragnienie nadania sensu wszystkiemu. Ten stan wiąże się niestety z kompletnym zaćmieniem umysłu i chorobliwą wręcz niemożnością myślenia przyczynowo - skutkowego. Efekt - wtedy, gdy najbardziej potrzebuję zrozumień, nie jestem w stanie zrozumieć zupełnie nic. I wtedy rodzą się we mnie bezładne słowa. Naiwnie wierzę, że kiedyś odkryją one swój tajny przekaz i objawią mi prawdę. Bezczelnie sądzę, że mają one jednak jakiś sens, za wcześnie jednak, by ujrzał on światło dzienne. Z całego serca liczę na to, że kiedyś po prostu je zrozumiem...

***
zachłanny i skryty w pokorze
odsłoni swoją miękką głowę
by z sennych strun dotknięcia
samotnej siły zaczerpnąć

przystanie skrajem dłoni
na bladym brzmieniu światła

dotknie go
niewyraźna
smutna
i zachłyśnięta

nic nie przepuści próchna duszy
pomiędzy duszny bezmiar strachu


EROTYK
upoić się żarzącym brzegiem trwogi
spłynąwszy w górę jak spokojny sokół
musnąć zaledwie granic bezwstydu
skórą spijając krople potu i sadzy
dymiący dotyk wlać do wnętrza
smoliste brzemię przyjąć w siebie

stojąc niewinnie nic nie znaczyć
upadać z triumfem będąc cieniem


UCZTA
gnij
rozpadaj się w lepkości
dostąp
smaku grzesznej śliny

możesz zmiażdżyć gęstość dłoni
rozpuścić spróbuj wrzące żyły

gotuj swój mózg
rozbieraj do kości

nim rozpacz pozwoli się nasycić

piątek, 12 marca 2010

wstyd

jak tu się własnych słów nie lękać?
jak tu śmiałością kartki kalać bezczelnie?
jak własnych myśli nie powstrzymywać cicho,
kiedy stanę wobec tego:

Początek poezji Rafał Wojaczek

Błędna przełęcz pomiędzy piersiami Atlantydy
Lub inny lecz trakt zawsze nie z mojego snu -
O, początek poezji swoimi chodzi drogami!

Wiem jeszcze więcej: oto, aby móc się bawić
Tym, iż nawet iskrzenia elektrycznych stóp
Nie słyszę, kierpce nosie splecione z włókien ciszy.

Oraz dłonie umyślnie wcisnął w rękawiczki,
Tak by odcisków palców nie węszył mój głód,
Choć na zewnętrznej stronie snu mogłyby być -

No bo czy z nie mógł dotknąć: potknąć się o kłącze
Żądzy, które niekiedy aż poza sen wyrasta?
Mniemam także, iż chłodny hełm ma na głowie, gdyż

Nie podpala mu włosów nawet rozpędzony
Promień jasnowidzenia. Dziewczęca wdzięczna maska -
Tak oto drogi chłopiec ze snu i ze mnie drwi.

Lecz wiem: poza tym nagi jest jak szczera róża
i gdybym był kobietą dawano miałbym w ustach.




Błyskawica Rafał Wojaczek
1.
Wierszem rosnę do Ciebie, która o mnie nie wiesz.
Ale ja wiem o Tobie, to znaczy, żeś jest.
Tak bardzo pojednana ze swoim istnieniem,
Że nieśmiertelna: tylko z wahań żyje śmierć.
2.
Wierszem rosnę do Ciebie która jesteś w niebie
Wyższym niż to pastwisko, gdzie się pasie ptak
Mojego wzroku; dokąd nie dosięga akt
Strzelisty samogwałtu i jasnowidzenie.
3.
Wierszem rosnę do Ciebie, której nie zna nikt
Z żyjących i ,umarłych. Ja też jeszcze nie znam.
Lecz wiersz rośnie na oślep coraz wyżej, mit
Rozjaśnia nieskończona błyskawica serca.


albo...

*** Krzysztof Kamil Baczyński
Papier wezbrał, a dłoń jak odcięta
białym ptakiem biegła po nim sama,
aż stanęła; wtedy z czaszki zmiętej
ziała otchłań otwarta jak rana.
Wtedy stał znad stołu i na barki
ciemność spadła, a on nieprzytomny
poczuł skrzydeł łopot u wargi,
zaczajony ogrom - u brwi ogromnych.
Stanął w oknie: o krok las przystanął,
wśród powietrza napiętego burzą
nieruchomy, pełen lwów, tytanów
i upiorów, które oczy mrużą.
Cały w grozie, rozpłaszczony lękiem,
człowiek drżał, do czoła podniósł rękę
i zawołał w las, co stojąc groził:
"Kim ty jesteś, który mówisz ze mnie?"
a już pękał bór tysiącem nożyc
i pioruny biły w ciemność - ciemne.
dn. 9. XII 41 r.


Czyż jest ktoś, kto mówi ze mnie?...

poniedziałek, 8 marca 2010

szuflada

Szuflada okazała się być bogatsza, niż zakurzone kąty... Skrawki, które ujrzały światło dzienne:

HAIKU
dziwny cichy brzęk
to noc przyszywa gwiazdy
ciszą do nieba

***
księżyc ściśnięty w trzewiach chmur
nocą zawsze wychodzą w ciemność
wilki
rozmawiają z sowami

***
oddycham formą
połykam przestrzeń
która nie mieści się nigdzie
wypełniam się kształtem
tym samym
który mną się zapełnił

***
upadłam
cisza stratowała mnie
swym miękkim ciałem
zostawiając pył
wpijających się w nozdrza
oddechów

małe ziarenka
otoczyły pustynię

***
drewniana suknia
mojej starej szafy
skrzypiąca
jawnymi mymi sekretami
unoszonymi co dzień na bladej skórze

prawdę najczystszą
mówi cień
który rzuca
który rzucam

i zrzucam co wieczór

***
odpada życie od świata
albo świat od życia
kawałek po kawałeczku
i chodzę tak w kółko
czekając
aż się rozpadnie zupełnie
odsłoni wszystkie tajemne najgłębie


prochem jesteś
bo się w proch obrócisz

HAIKU
zbyt często prana
zestarzała się prawda
zamknięte wieko

HAIKU
rysuje się cień
na bladej sennej ścianie
tam kładę głowę

H
to jest wiatr cichy
co me serce otwiera
przemknę się w spokój

H
nie będę klaskać
gdy śpiewają sowie dni
bo oto ciemność

H
i tak dalej trwa
niekończący się czas
nigdy mi go dość

H
rozprysnął się świat
kropla czystego śmiechu
upadła na szkło

sobota, 6 marca 2010

wymiecione z kątów

***
z głową pełną księżyca
świecę obcym blaskiem
odbijam Myśli i Słowa
przegrywam walkowerem

rękami pustymi od grzechów
przebijam się do dna
zabieram baśnie Smokom
oszustwem pokonana

przebieram palcami
po blacie cudzej Chwały
to co innych napawa
przytłacza mnie i tłamsi



***
pół dnia spędzam
na nie swoich marzeniach

pół nocy przesypiam
w podkradanych snach

pół życia przeżywam
pożyczonym szczęściem

pół głowy wypełnia
wybłagany skarb


***
gwiazdy
zaszczute i same
w tłumie

boleśnie dotknięte
głupimi marzeniami
wykorzystane
przez pazernych gapiów
spadają
bestialsko torturowane
życzeniami

mamy prawo
tylko do ich cieni
a bierzemy ich blask
bez skrupułów

***
rozsądku
wierności
oddania
sumienności
poświęceń
rozgrzeszeń
szczęścia
satysfakcji

nie obiecywałam
a zobowiązania ciążą
trzeba, cholera, spłacać te długi

***
MOLO (dla M. - Optymisty)
trzeszczy
chwieje się
pęka

uszy zalane kipielą
płaszcz chmur nie chroni ramion
żyłki deszczu zaciśnięte wokół oczu
płuca zmiażdżone wiatrem
brak oparcia dla dłoni
i stopy grzęznące w powietrzu

a Ty stoisz
na skraju mola
cierpliwie czekając na słońce


PS. Grafomania okropna czaiła się w tych kątach. Trzeba ją było wymieść. Oczyszczona atmosfera może przyniesie poprawę. Czego Wam i sobie przed snem i po nim życzę.

poniedziałek, 1 marca 2010

digital roses

Ach... tyle inspiracji dziś fruwało wokół mnie. Teraz szamocą się jak kosmate ćmy i łaskoczą wnętrze głowy. Język, uszy i oczy jeszcze nie potrafią ich ogarnąć. Nie da się uporządkować nieogarnionego. Więc pozostanę dziś z łaskotaniem.
Świat wokół poukładał się dzisiaj w wykrzyknik, chciało mi się uśmiechać nawet do kałuż i tramwajów. Moja depresyjna ja nie poznała się w lustrze i (o bogowie!) dała sobie zrobić zdjęcie, z którego jest zadowolona :)
Ze wszystkich rzeczy najbardziej niezwykłe są te najzwyklejsze. Miłe towarzystwo przy kawie i pytanie, trafiające w środek serca. Smaczny obiad i widok Przyjaciela. Proste słowa i nagłe olśnienia.
A na deser tego pochmurnego dnia pełnego słońca - koncert. Nowe ćmy z niego - całe chmary, jak płaszcz siedzą mi jeszcze na ramionach, fruwają po pokoju i przyciskają palce do klawiszy. Ołówek czeka w pogotowiu, ale jeszcze nie ogarniam, nie trzeba mi teraz ogarniać. Trzeba mi trwać...


niedziela, 28 lutego 2010

Dzień lenistwa i refleksji - na lenistwie czas mija szybko, na refleksji się dłuży. O cudowna równowago umysłu!

***
do czarnego się przybliża
znika z powiek
zasłania się dłonią przed ciosem
jak w wielkiej powodzi
po pas, po czoło w ciemności,
po wysokość gorączki

w malignie od światła wciąż dalej
w najniższych tonach piekła
zastyga w ogniu,
zamarza płomieniem

cisza przeklęta



MATRIOSZKA


Kogóż mi jeszcze odebrać przyjdzie
z tej idiotycznej stacji
zakurzonej wspomnieniami?
Ile razy wychodzić
po nieczekane dłonie?
Skąd popłyną następne
ciężkie od obietnic
krople gorącej czekolady
we wmuszanym w siebie deserze?
Kto zrealizuje
czeki bez pokrycia
na miłość i wierność?
Który magazyn przyjmie na przechowanie
wypłowiałe słowa,
używane uściski
i dziurawe pocałunki?

Co mogło być dane
wyczerpało się dawno.
Lalka jest pusta w środku,
najmniejsza jej z jej części,
ta bez detali,
odeszła ostatnia.

sobota, 27 lutego 2010

sól na wargach

Nie zamierzam stwarzać świata. Jeden już jest... wystarczy.
Nie potrafię kreować rzeczywistości słowem. Nie potrafię jej nawet nazywać. Może odrobinę umiem przeczuwać...
Świat zbudowany z zapachów, wspomnień, dotyków i dźwięków. Wszystko moje, ale nie przeze mnie budowane.
Dzisiaj czekam. Nicierpliwiej. Czy to tylko czekanie, czy już szukanie - te moje próby?
Zamykanie się w okrągłych kroplach opowieści jest jednocześnie więzieniem i ucieczką. Czuję, jak słowa mnie zniewalają, dmuchając jednocześnie mocno w moje żagle.
Słowa są słone - smakują potem i łzami. Od słodkich psują się zęby, wszystko się psuje, uczę się ich unikać. To sól konserwuje i chroni. Posypana na świeżą ranę pali - ale sprawia, że CZUJĘ. A dodatkowo podnosi ciśnienie. Tego mi trzeba - wysokich wartości przeżywanych chwil, mierzonych w hektopaskalach doznań.

***
dźwiękiem jestem
w głuchym uchu
obijam się otępiałymi zmysłami

nie pożądam harmonii...
rytmu...
melodii...

chcieć słyszalności
wystarczy -
by cierpieć

czwartek, 25 lutego 2010

odwilż...

jakoś łatwiej mi ostatnio, zaprzyjaźniam się znów ze słowami, umawiamy się... podczas randek jeszcze nieco skrępowani, ale już pękają lody... w końcu znamy się od tak dawna, wystarczy nam tylko spojrzeć na siebie i już zaczynamy prześcigać się w pomysłach, ja i one... znowu razem

***
wieszaliśmy je na złotych niciach
zrzucaliśmy z jasnych szczytów
wkładaliśmy sobie w dłonie
dotykaliśmy nawzajem swoich
SŁÓW

stąpaliśmy po nich lekko
wydeptywaliśmy w śniegu
wkładaliśmy sobie w usta
czerpaliśmy wzajem ze swoich
ODDECHÓW

zagraliśmy o nie w karty
złączyliśmy je milczeniem
wkładaliśmy sobie w listy
przenikaliśmy się wzajem swoim
PRAGNIENIEM

oddaliśmy je bez walki
zdmuchnęliśmy z ciemnych gwiazd
wyjęliśmy sobie z serca
pozbawiając się nawzajem swoich
SZANS

środa, 24 lutego 2010

z chłodu powstałeś... czyli pisanie smutkiem

***
tam stoję
widzisz?
duże oczy i małe dłonie
obolałe
czekaniem

tam stoję
widzisz?
kamienie rzucam w wodę
kręgi słów
rozchodzą się powoli

tam stoję
widzisz?
pochylona
było gdzieś
czego już nie ma nigdzie



***
wszedł
nawet nie zapukał
wszedł
wszystkie kąty wypełnił cieniem
natychmiast
bez zbędnych ostrzeżeń

jego cicha obecność sprawia
że w ciszy jestem sama
powoli odchodzę w siebie
z nim

już wszedł...



***
skrzydła, piórka, płatki śniegu
łaskoczą łaską twojego oddechu
obejmij mnie - te słowa mieszczą nas oboje
przytul mnie do siebie słowem


poniedziałek, 22 lutego 2010

droga bez dna

Dzisiaj myśli krążą tam, gdzie chciałoby być ciało. Tęsknię za ciepłem... Nie jest to nawet kwestia zimy, tylko chłodu wewnątrz... smutku... czasu, kiedy wszystko co jest, jest brakiem tego, czego się tak bardzo chce... Bóle fantomowe...

sobota, 20 lutego 2010

dirty dice

Słowo na dziś konflikt... słowo na zawsze dylemat...
Zbiór Dziwacznych Osobowości, uroczo samych siebie nazywających Indywiduami i całkiem przyjemnie spędzone - dzięki Nim - kilka godzin pracy. A praca na konflikcie i stąd u Kota znów zmaganie, znów zapasy myśli. Na prowadzenie wybija się [sic!] tył głowy, gdzie każdy konflikt siedzi. Tył broni swoich racji i twierdzi...
Czy rodzajem schizofrenii jest twierdzić, że każdy konflikt z Drugim, jest konfliktem z sobą Samym? skutek i przyczyna każdego zmagania, wszystko to źródło ma w głowie. Naszej - nie Drugiego (Drugi ma swoje, nam do tego nic zupełnie). Ale i tak pociecha to marna. Bo gdyby brały się konflikty od Drugich - i tak Sami nie mielibyśmy na to wpływu. Skoro biorą się z nas Samych - biorą się z jakiegoś powodu - ważniejszego powodu, niż taki, że konfliktów być nie powinno (***to przód głowy wrzuca swoje, nikt go już nie słucha). Bo to powód marny, błędny powód. Powinno być ich jak najwięcej, powinny w głowie się mnożyć, panować, panoszyć się właściwie. Bo nas stwarzają, bo napędzają, utrzymują przy życiu. Ciągła walka, odwieczny dylemat...


Pomieszane? Może Katie wyjaśni

wtorek, 16 lutego 2010

głos zza grobu...

Mail w skrzynce - już sam nadawca wprawił mnie w osłupienie,a lektura ów stan pogłębiała... człowiek, którego już nie pierwszy raz próbuję wymazać ze swojego życia (z naciskiem na PRÓBUJĘ, bo jak dotąd ani razu mi nie wyszło) oznajmia mi, że pomimo, iż zachował się jak totalny dupek (to moje słowa, on jest wobec siebie łagodniejszy, jak zwykle), wcale nie jest dupkiem i tylko mi się tak wydaje, bo widzę tylko jego zachowanie, a on przecież nie jest taki, jaki jest z zachowania... Czy tylko ja dostrzegam tu absurd?
Człowiek, którego próbuję mieć w ... odstawce, mówi mi, że ma mnie wciąż w głowie i sercu, mimo iż tego nie okazuje ani jednym gestem od tygodni. Mówi mi, że jestem ważna, i to nawet cholernie. No tak, to w pewnym sensie definiuje mi to, czego do tej pory nie rozumiałam, bo nie rozumiałam, jak ktoś ważny może być tak traktowany, tak lekceważąco i okrutnie, teraz już wiem: jak jesteś tak traktowany, to znaczy, że jesteś cholernie ważny; jak ktoś Cię olewa i nazywa to przyjaźnią, oznacza, że jesteś cholernie ważny; gdy ktoś wie, że chcesz pogadać z przyjacielem, bo Ci źle, ale mówi Ci, że jest zmęczony i musi się wcześniej położyć, to znaczy, że jesteś dla niego kimś cholernie ważnym; gdy nie widzieliście się cały miesiąc i chcesz w końcu się spotkać, bo tęsknisz, bo Ci zależy, a ten ktoś uważa, że wywierasz na nim presję namawianiem do spotkania, to znaczy, że jesteś cholernie ważny. I jest jeszcze parę innych zasad w tym zakresie, ale bolą, CHOLERNIE. To taka krótka lekcja rozumienia tzw, "przyjaciół", gdybyście spotkali kogoś takiego na swojej drodze, czego jednak naprawdę, z całego serca Wam nie życzę.
Everybody lies just like you said, Mr House...

Tom Waits dodaje coś od siebie... w interpretacji Kazika:

niedziela, 14 lutego 2010

kociątka :)

Słowo na dziś to dzieciaki :) a to dlatego, że dzisiaj w kociej norce rozrabiały dwa małe kociaki. Efekty? Piękny obrazek domku przyczepiony do lodówki, 3 ułożone puzzle, popsuta myszka [sic!] i "wypompkowany" na szafkę krem do rąk w dużych ilościach... I cudowne uczucie towarzyszące zawsze moim spotkaniom z tymi nicponiami. Są fantastyczni. Xi uśmiecha się bosko tymi swoimi pyzatymi polikami i robi najcudowniejsze miny świata, szczególnie, gdy coś kombinuje, a doskonale wie, że nie powinien :D Bakugan z kolei powalił mnie dziś swoją ambicją - otóż na mojej podłodze leżą niedokończone puzzle - 3 tysiące kawałków, z czego ułożone jakieś 250 (:/), Bakugan długo się koło nich kręcił, po czym stwierdził, że chce je układać, znów się pokręcił i chyba przemyślał sprawę ponownie, bo zaproponował mi deal "Ty mi będziesz podawać, a ja będę układać", chwilę trwały próby tłumaczenia mu, że to bardzo trudne, że ja sama nie daję im rady itd. A Bakugan na to uśmiecha się i mówi mi "Ale nie będziesz sama układać, razem ułożymy". No i ułożyliśmy 3 (ile to promili???), ale jaką przy tym mieliśmy frajdę :D

Kolejny kociak, który dzisiaj mnie odwiedził, za dwa tygodnie kończy 18 lat, a ja wciąż pamiętam, jak był wielkości Xi albo Bakugana. Otóż jest to kolejna refleksyja dnia dzisieyszego (tak, tak - zamierzona archaizacja języka, luźno powiązana z tematem :P). Pamiętam malucha, a dziś muszę się wspinać na palce, żeby obdarować Go ciocinym buziakiem. Zaczynam rozumieć wszystkie ciotki, które zawsze mówiły "Ojej, ale ty urosłaś!", bo mnie się też to co chwila ciśnie na usta. Cholera - to starość, czy tylko dojrzałość, a może po prostu naturalny etap??? W każdym razie rozumiem już na czym polega konflikt pokoleń - dorosłym jest wstyd, że sami robią dziś to, co kiedyś wkurzało ich u ich starych, ale już znają motyw i nie potrafią się powstrzymać przed robieniem tego. Dzieciaki jeszcze nie wiedzą, że kiedyś perspektywa im się zmieni i wydaje im się, że starzy są głupi i nie kumają życia. Generalnie żadne z nich nie jest do końca pewne, jak to jest z tym drugim, więc na wszelki wypadek nie próbują się dowiedzieć i tłumaczą to różnicą wieku.

Na koniec wspominki z czasu, gdy kotek nawet nie spodziewał się, że kiedyś będzie dużym kotem

sobota, 13 lutego 2010

Kot w lesie

Słowo na dziś to drzewo. Bo dziś trochę społecznej propagandy. Nie wiem, jak Was, ale mnie wkurza to jak wiele papieru przepływa dziennie przez nasze ręce i jak wiele z niego marnuje się zupełnie niepotrzebnie. Niby można to ograniczać. Można. Kocim zwyczajem jest drukowanie dwustronne tego, co się da i wykorzystywanie czystych stron po tych, którzy jednak wolą jednostronnie. Tyle że sterta tego papieru odłożonego do wykorzystania wciąż rośnie, a u mnie rośnie poczucie winy i bezradności. Nie jestem, broń Boże, żadnym wojującym ekologiem. Nie jestem nawet niewojującym. Jestem ekologiem-egoistą. Martwię się tylko o to, na czym mi osobiście zależy. Powietrze podobno przydaje się do życia - nawet kotu - ale jakoś nie umiem uwierzyć, że kiedyś go zabraknie, więc powietrze schodzi na plan dalszy. z prądem jest sprawa inna - ten to dopiero mi potrzebny - ale dlatego, że potrzebny, eksploatuję go nadmiernie. Nie, prąd nie pasuje do mojej teorii, zostawmy go w spokoju. Następna jest woda...nie, woda należy do tej samej kategorii, co prąd, więc pomyłka.
********* Kota należy przywołać do porządku, bo kot się zgubił trochę w tym lesie...Hmmmm..., co ja tu robię miedzy tymi drzewami. Aaaaaa, tak, miało być o drzewach. Moja egoistyczna ekologia odnosi się do drzew w szczególności. Drzewa są bliskie, są ważne, są niezastąpione. Między drzewami można kluczyć godzinami, można się na nie cały dzień gapić i można się przytulić. I dlatego w kocim świecie nie może drzew zabraknąć. I dlatego kociemu sercu los drzew jest szczególnie bliski. I dlatego kot publicznie pozwala sobie na propagandę pseudoekologiczną.
Otóż dziś posadził kot drzewo i Was prosi o to samo - posadźcie choć jedno i dbajcie o nie, aż urośnie. Po prostu...
Drzewo wprawdzie wirtualne, ale... gdzie jesteśmy jak nie w wirtualnym świecie - tu też drzew nie brakuje i brakować nie powinno. A wirtualne staną się realne dzięki akcji Posadź Drzewo 2.0.

piątek, 12 lutego 2010

demaskacja

Kot naiwnie wierzył w anonimowość. Cały jeden dzień się udało, pierwsza ofiara już jest, tylko patrzyć, jak przybędą następne... Eh... człowiek, tzn kot nawet w sieci ukryć się nie może...
Zresztą nieważne. Dziś nie myśleć. Przy piątku się nie myśli. Myślenie w piątek nie ma sensu, przecież cokolwiek pomyślisz, piątkowe szaleństwo sprawi, że zapomnisz. No chyba, że jak kot planujesz leniwy wieczór na kanapie, w tej sytuacji niemyślenie to niezła ekwilibrystyka...

Słowo na dziś pokusa. Właściwie słowo jest trochę na dziś, a trochę z wczoraj, bo jeszcze spływa gdzieś po palcach lukier z wczorajszych pączków. No bo wczoraj wszyscy tylko pączki i pączki a kot się musiał bronić, bo nie lubi pączków, faworka zjadłoby się, owszem, ale jakoś nikt nie dzielił.
Ale miało być o pokusie. Mack powiedział mi, że najlepszy sposób, by pokonać pokusę, to jej ulec. Ciekawe, czy sam to wymyślił... A kot pokusom nie ulega, kot jakiś mało spontaniczny, jakiś ostrożny, jakiś uważny, jakiś płochliwy. Niby z życia korzysta, ale najchętniej to leżąc na zapiecku i ogonem lekko bujając...
No tak, lepiej było nie myśleć...:/

Tymczasem z innej beczki, ale też o pokusie: Ciekawi ludzie, ci Szwajcarzy. Podczas gdy inni ukrywają swoje grzechy, oni dodają do nich likieru, opakowują w sreberka, przewiązują wstążeczką i sprzedają za duże pieniądze (Carlos Ruiz Zafon "Marina").
Wniosek - nieważna pokusa, ważne co z nią zrobisz a jeśli zgrzeszysz, wystarczy, że to dobrze sprzedasz i jesteś rozgrzeszony. Chyba.

czwartek, 11 lutego 2010

na początku było...

Kot naczytał się cudzych blogów i kocim życzeniem jest mieć bloga własnego. Zapał pewnie jak zwykle słomiany, ale przez chwilę będzie ładnie wyglądało. I samopoczucie kot będzie mieć od tego lepsze, a może gorsze, to się jeszcze zobaczy. Bo co z tego, że jedna M mówi mi, że fajnie piszę, a druga M gratuluje lekkości pióra. Pióro może lekkie, ale paluchy na klawiszach już mniej, a głowa ciąży od niechcianych myśli. No dobrze, czasem chcianych, ale kto powiedział, że chciane przeze mnie, znaczy chciane przez innych? Nikt. I ja też się nie ośmielam. ale jestem kotem na tyle zuchwalym, by oddać Twym oczom, Czytelniku, swoje ciężkie myśli. Cokolwiek się stanie - Twoje ryzyko, choć odpowiedzialność - moja. Cokolwiek się stanie - zawsze możesz zamknąć okienko, wyjść z bloga i więcej nie wracać. I tu masz nade mną wyższość, Czytelniku. Ja ze swojego życia wyjść nie mogę, nawet jeśli czasem się tego zachciewa... To co mogę - to szukać w nim sensu, co niestrudzenie od lat czynię. Jeśliś gotów, zapraszam Cię do mojej głowy ;) ale pamiętaj - Twoje ryzyko...

Na początku było słowo, więc trzymajmy się tej tradycji i od słowa zacznijmy.
Słowo na dziś to starość. A starość to lęk przed nią, bardziej boje się starości niż śmierci. Umrzeć mogę choćby jutro, mówi się trudno. A na starość trzeba poczekać jak na imprezę, na którą ma się zaproszenie - nieładnie odmawiać, ale iść nie ma chęci.